piątek, 22 września 2017

Czy wiara czyni cuda?

Czy wiara czyni cuda?
Witajcie kochani!

Przez ostatni czas mnie tutaj nie było, miałam trochę pod górkę, dużo stresu, nerwów, dlatego też nie miałam czasu, żeby coś tutaj napisać. Tak jak obiecałam ostatnio, że wkrótce się coś pojawi, tak postarałam się dotrzymać słowa :)
W dzisiejszym poście chce napisać o czymś co przekonało mnie, że pewne stwierdzenia, które powtarzamy są prawdziwe - stąd tytuł postu. To stwierdzenie również odnosi się także do naszych osobistych przekonań, a również naszej wiary.
Będąc dzieckiem co niedziele uczęszczałam do kościoła, byłam członkiem duszpasterstwa, śpiewałam w scholi, brałam udział w czuwaniach i wyjazdach z kościoła. Można zatem powiedzieć, że kościół odgrywał dość ważną role w moim życiu. Trwało to do końca technikum. Może w technikum nie poświęcałam na kościół już aż tak dużo czasu, zwłaszcza przed maturą. Jednak Bóg był nadal w moim życiu. Oddaliłam się od kościoła, kiedy poszłam na studia, co prawda pojawiałam się na mszy w niedziele, ale już nie zawsze. Z czasem przestałam się modlić, chodzić do kościoła bo byłam zbyt leniwa, nie zależało mi aż do dziś. Jak to zawsze na koniec semestru bywa, przychodzi sesja. Oczywiście, wszystkie przedmioty zaliczone, jeden egzamin zdany bardzo dobrze, natomiast drugi niestety się nie udało. Był to dla mnie niestety cios. Może ktoś powie, że to tylko egzamin, że każdy ma poprawki nawet po kilka. Ja zawsze wymagam od siebie dość sporo, zakładam, że we wszystkim będę dobra, że nie zaliczę żadnej wpadki. To fakt, że źle znoszę porażki. Głównie to przez to, że zawsze miałam niską samoocenę, więc zakładałam, że przez to muszę być lepsza od innych. Teraz już trochę łagodniej na siebie patrzę, jednak to założenie, nadal gdzieś we mnie pozostało. No, ale nic. Postanowiłam, że przyłożę się i zdam w we wrześniu. Przez dwa miesiące ciężko się uczyłam (a może jednak za mało), na początku sama, potem chodziłam na korepetycję. Miałam świadomość, że jeszcze nie mam wystarczającej wiedzy, ale wiedziałam, że muszę napisać chociaż na tyle, żeby to zaliczyć. I wiem, że dla wielu osób pewnie wydaje się być zabawne, jak można nie zdać angielskiego. Jednak jeśli ktoś jest na poziomie B1 to ciężko mu przeskoczyć w rok na poziom B2 bez jakiejkolwiek nauki. Z jednej strony ta poprawka była takim plusem, że miałam determinację, żeby się uczyć bo pewnie samej z siebie byłoby ciężko, chociaż miałam takie postanowienie. Ale jak to wiadomo, różnie bywa. We wrześniu podeszłam ponownie do egzaminu. Zazwyczaj większość osób modli się w takich chwilach, ja stwierdziłam, że skoro nie chodzę do kościoła, to nie mam po co prosić bo i tak nie zostanę wysłuchana. Niestety i tym razem nie udało mi się zdać. Wtedy wpadłam w panikę, chyba nie dopuszczałam do siebie tej myśli, że może coś pójść nie tak. Za radą bliskich, uspokoiłam się. Los dał mi szansę, że przez moją chorobę udało mi się zachować pierwszy termin. Kolejny egzamin miałam wyznaczony na za tydzień. Było mi wstyd sama przed sobą, że nie podołałam i obalałam. Wiedziałam i tak, że ciężko uczyłam się przez ostatni miesiąc. Musiałam przysiąść do nauki ponownie. W ostatnich dniach nie wierzyłam, że zdam, zakładałam porażkę i szykowałam się na ewentualność warunku. Kiedy zobaczyłam ile mnie to będzie kosztować, to stwierdziłam, że jedyna nadzieja w Bogu. Tak wiem, to wydaje się głupie, ale byłam naprawdę wystraszona. Umiałam na tyle ile umiałam i nie dałam rady tutaj zrobić nic więcej. Stwierdziłam, że nie zaszkodzi mi się pomodlić. Jak to mówią "Jak trwoga to do Boga". Tak właśnie zrobiłam. Złapałam za różaniec i książeczkę i pognałam przez deszcz do kościoła. Zmówiłam różaniec, pomodliłam się. Trochę mi ulżyło, zostawiając za sobą ciężar. Kiedy wróciłam, powtórzyłam wszystko ostatni raz, zmówiłam przed snem litanie do swojej patronki i poszłam spać. Od rana byłam zdenerwowana, niepewna, postanowiłam jeszcze odmówić koronkę. Modlitwa, ani Bóg to nie jest maszyna do spełniania życzeń - mówiłam sobie. Potrzebowałam tylko być spokojna w czasie egzaminu, żeby mnie natchnęło i żebym potrafiła wykorzystać dotychczasową wiedzę. Pisząc byłam spokojna, wiedziałam, że co ma być to będzie. Byłam gotowa na wszystko. Nie chciałam wmawiać sobie, że tym razem zdam, żeby nie rozczarować się boleśnie. Tym razem wyniki były po egzaminie. Czekałam z bijącym szybko sercem na korytarzu, chciałam, żeby ten koszmar się skończył. Kiedy wyszła po nas Pani poczułam delikatnie ulgę, chociaż nie wiedziałam jeszcze jakie są wyniki. Otrzymałam arkusz, widząc pozytywną ocenę. Wtedy poczułam jeszcze większa ulgę, jakiej nie czułam od dwóch miesięcy. Wreszcie mogłam odetchnąć.
Może ktoś teraz powie, że to przypadek, że szczęście, fart. Chociaż pisałam naprawdę trudną wersje egzaminu. Ja jednak wierzę, że modlitwa miała na to wpływ. Stwierdzenie "Wiara czyni cuda", wcale nie jest takie przypadkowe, jak nam się wydaje. Wcześniej nie pomodliłam się bo wydawało mi się, że skoro nie chodzę do kościoła, to moje modlitwy nie będą ważne. Poza tym to śmieszne, modlić się o zdanie egzaminu. Zawsze byłam wierząca i jestem mimo że nie uczęszczałam do kościoła. Dlatego wierzę też, że ktoś nade mną czuwa i bez względu na to jakim jestem człowiekiem i czy praktykuje czy nie, jestem jednym z wierzących. Każdy z nas zostaje wysłuchany o ile sami poprosimy i wierzymy, że to ma sens.
Zdaje sobie sprawę, że dla jednych ten post będzie poważny, dla drugich śmieszny. Teraz ludzie wstydzą się swojej wiary bo jest odbierana tak, a nie inaczej. Ja nie wstydzę się mówić o tym co słuszne, w co wierze i co myślę. Chce być w 100% sobą w tym co tutaj pisze, nie chce pisać coś co ludzie chcą przeczytać. Zaletą każdego człowieka jest umiejętność pójścia swoją ścieżka, a nie idąc za tłumem.

Wkrótce zmieni się wygląd bloga, będę nad tym pracować :)
Mam nadzieję, że pojawią się jakieś komentarze - to zawsze motywuje! :)
Buziaki! :*





Copyright © 2016 Rozkminiam to , Blogger